Wśród co najmniej 315 tys. obywateli polskich deportowanych w latach 1940–1941 w głąb Związku Radzieckiego znaczną część stanowiły dzieci poniżej 14 roku życia. Ta forma masowej represji obejmowała bowiem całe rodziny, zgodnie z praktyką stosowaną przez Kreml od wczesnych lat 30. XX w. Toteż do wagonów ładowano ludzi w sile wieku i młodzież, jak i schorowanych starców czy niemowlęta, a nawet noworodki. Dla wszystkich długa i ciężka podróż na daleką północ czy wschód państwa radzieckiego najsłabszym niosła szczególne zagrożenia, które mogły skończyć śmiercią. We wspomnieniach zesłanych odnajdujemy nierzadko wstrząsające opisy rozpaczy matek, których dzieci zmarły już podczas transportu. A był to dopiero początek niedoli i niebezpieczeństw, z którymi przyszło się mierzyć zesłanym przez kilka lat.

W rodzinach deportowanych jako pierwsze, bo już 10 lutego 1940 r.  (osadnicy wojskowi i cywilni, służba leśna), według danych radzieckich po kilku miesiącach pobytu w specjalnych osiedlach nadzorowanych przez NKWD pośród 135 tys. odnotowanych zesłańców dzieci stanowiły 35% (uwzględniając osoby do 16 roku życia – 44%). Wśród wtedy deportowanych nie brakowało rodzin wielodzietnych. Bardzo duży udział dzieci widzimy również pośród ofiar deportacji z 13 kwietnia 1940 r., która objęto najbliższe rodziny jeńców wojennych i aresztowanych przez radziecki aparat bezpieczeństwa. Bardzo często na zesłanie do Kazachstanu jechała matka z dziećmi, pozbawiona jakiejkolwiek pomocy i opieki ze strony męskich członków rodziny. Głód, zimno i choroby rychło spowodowały bardzo dużą śmiertelność wśród najsłabszych, w tym także wśród dzieci. Ich uratowanie wymagało od rodziców i krewnych ogromnych, nadludzkich niemalże wysiłków. Poświęcenie i niezwykła determinacja matek wielokrotnie były i są uwypuklane i upamiętniane, nie tylko stosownymi passusami w relacjach i wspomnieniach sybiraków, ale także poświęconymi im pomnikami (m.in. Zielonej Górze, Kielcach, Szczecinie).

Śmierć któregoś z opiekunów oznaczała bezpośrednie zagrożenie życia dla sierot, tułaczkę po radzieckich domach dziecka, rozłąkę z rodzeństwem, a nierzadko śmierć lub zaginięcie. Dopiero powstanie polskich sierocińców i innych placówek pomocowych po tzw. amnestii w sierpniu 1941 r. stworzyło nieco lepsze szanse na przetrwanie najmłodszych zesłanych. Część najmłodszych zesłańców, w tym podopieczni sierocińców, opuściła ZSRR w 1942 r., razem z ewakuującą się armią gen. W. Andersa. Do Iranu przetransportowano prawie 15 tys. dzieci. Z powodu skrajnego wyczerpania i chorób niektóre z nich zmarły niedługo po opuszczeniu ZSRR. Pozostałe czekała wielka odyseja, kilkuletnie pobyty w osiedlach uchodźczych w Azji, Afryce, Meksyku czy Nowej Zelandii, a wreszcie decyzja o powrocie lub pozostaniu na emigracji. Na terytorium ZSRR przebywało jednak nadal ponad 260 tys. obywateli polskich, w tym 77 tys. dzieci. One nadal toczyły wraz ze swymi rodzinami walkę o przeżycie, szczególnie ciężka w głodowym 1943 r.

Właśnie do tej grupy należeli autorzy wspomnień wybranych z kolekcji sybirackiej Archiwum Naukowego PTL i opublikowanych w tym tomie w ramach podserii „Świadectwa XX w.”. Urodzili się w połowie lat 30. XX w. W chwili deportacji byli więc kilkuletnimi dziećmi. I także jako dzieci, choć po zesłańczym kursie przyspieszonego dorastania, opuszczali ZSRR w 1945–1946. Miało to oczywiście wpływ na doświadczanie zesłania i późniejszą pamięć o nim.

Wojciech Jan Brejter (ur. 1933 r.) wraz z matką i siostrą został wywieziony do Kazachstanu spod Lwowa. Ich „winą” było wcześniejsze aresztowanie ojca rodziny, Wacława Brejtera, którego skazano na pobyt w łagrach. Teresa Bugajska (ur. 1936) z Borysławia na zesłaniu znalazła się z matką i babcią, która szybko zmarła. Ojciec autorki jesienią 1939 r. przeszedł granicę z Rumunię i dostał się w szeregi polskiej armii na Zachodzie. Także ojciec pochodzącej z Tarnopolszczyzny Aleksandry Śmigielskiej (1935–2020) był żołnierzem tej formacji. Po uwolnieniu z radzieckiej niewoli wstąpił do armii dowodzonej przez gen. W. Andersa i wraz z nią został ewakuowany. Rodziny połączyły się dopiero w 1947 r., po powrocie zdemobilizowanych żołnierzy z Wielkiej Brytanii. Inaczej potoczyły się losy Brejterów. Wacław dołączył do rodziny jesienią 1941 r., po zwolnieniu z łagru. Do kraju rodzina powracała powiększona o urodzoną na zesłaniu córkę.

Autorzy relacji doświadczyli typowych kolei losu polskich zesłańców. Opisują je z perspektywy przeżyć dziecka. Wspominają rozmaite choroby, głód i strach o swych rodziców. Znajdują jednak także miejsce na przywołanie poznanych ludzi, innych dzieci, piszą o codziennych niedolach, ale i o chwilach zabawy, zaciekawienia otaczającym nieznanym światem, o kontaktach z tzw. ludźmi radzieckimi i innymi zesłańcami.  Ten zapamiętany obraz zesłania, choć przywoływany po kilku dziesięcioleciach, przyciąga uwagę czytelnika szczerością, autentyzmem, siłą emocji.

Repatriacja i nowe życie w kraju nie oznaczały wydobycia się sybiraków z cienia wojennych przeżyć. O zesłańczym rozdziale biografii należało w komunistycznej Polsce milczeć, pomijać go w oficjalnych życiorysach i podaniach, na przykład na studia. Aleksandra Śmigielska niedługo po powrocie do kraju musiała pożegnać się na zawsze z mamą, która zmarła wskutek wyczerpania i chorób. Teresa Bugajska bardzo przeżyła przedwczesną śmierć ukochanego ojca. Równocześnie jednak, mimo różnych trudności, cała trójka starała się zdobyć wykształcenie (średnie, wyższe) i zbudować podstawy samodzielnego dorosłego życia. Ta „historia po”, po zesłaniu i repatriacji, jest także bardzo ważna, a często niedoceniana w pamiętnikarstwie. Pokazuje determinację i siłę sybiraków, by podnieść się z trudnych warunków spowodowanych wojną i represjami, a także dowodzi ich znaczącego wkładu – na różnych polach – w rozwój kraju.